Remontada Realu, czyli podsumowanie weekendu (15-17.4)

Zgodnie z jego zapowiedzią, miniony weekend nie mógł nas rozczarować. W jego trakcie doszło bowiem do kilku sensacji – Arsenal i Tottenham przegrały swoje mecze, Man City odpadł z FA Cup, a Real Madryt odwrócił losy pojedynku z Sevillą.

Tottenham – Brighton (0:1)

W drugim meczu z rzędu mewy sensacyjnie wygrywają nad kandydatami do wielkiej czwórki – po triumfie nad Arsenalem (2:1) piłkarze Grahama Pottera ograli Tottenham.

Choć rezultat tego spotkania musi nas dziwić, bo w końcu dziesiąta drużyna w tabeli wygrała z czwartym Tottenhamem, to jeszcze bardziej szokujące są statystyki tej rywalizacji, które umieściłem poniżej.

Strzały: 5 Tottenham, 12 Brighton
Strzały celne: 0 Tottenham, 5 Brighton
*Spodziewane bramki (Expected goals): 0.52 Tottenham, 0.92 Brighton

Wskazują one bowiem na dominacje zespołu gości nad (będącym faworytem tej rywalizacji) drużyną gospodarzy. Piłkarze przyjezdni w pełni zasłużyli na gola zdobytego w 90 minucie przez Leandro Trossarda. Zespół kontuzjowanego Jakuba Modera zarówno świetnie się bronił przed atakami kogutów jak i nie bał się wyprowadzać ofensywnych ciosów. Szczególnie musimy pochwalić Marca Cucurellę (byłego gracza Barcelony), który znacznie utrudnił występ zdjętemu w 64. minucie Dejanovi Kulusevskiemu.

To niezwykłe, że Tottenham po czterech wygranych z rzędu, które mogły napawać kibiców tej ekipy dumą notuje tak słaby występ. Kluczowy dla funkcjonowania całej drużyny z Londynu duet Son-Kane oddał tylko trzy strzały, z których dwa zostały zablokowane, a jeden był niecelny.
Walka o czwartą (gwarantującą w przyszłym roku grę w Lidze Mistrzów) pozycję dzięki tej porażce Spurs będzie niezwykle zacięta. Jeszcze przed weekendem wydawało się, że Tottenham wykorzysta tragiczną formę Arsenalu (który przegrał trzy ostatnie mecze) i chwiejność Manchesteru United (czerwone diabły zremisowały niedawno z Leicester i uległy u siebie 17. w tabeli Evertonowi), lecz tak się nie stało. Aktualnie ekipa Antonio Conte ma trzy punkty przewagi nad wspomnianymi drużynami, jednak Arsenal ma do rozegrania zaległy mecz właśnie z Tottenhamem.

*Expected goals jest używane do reprezentowania prawdopodobieństwa okazji do zdobycia bramki. Na przykład strzał z 60 metrów ma 0.02 xG, natomiast uderzenie z rzutu karnego 0.79.

Man United – Norwich (3:2)

Na Old Trafford działo się zdecydowanie więcej niż na Tottenham Hotspur Stadium, bo na obiekcie czerwonych diabłów doszło do pięknego powrotu.

Zawodnicy w czerwonych koszulkach w pierwszych minutach bardzo dobrze radzili sobie z (ostatnim w tabeli Premier League) Norwich, co zaskutkowało dwoma trafieniami Cristiano Ronaldo w nieco ponad 30 minutach meczu. Wartym zapamiętania obrazkiem jest ten z pierwszego gola spotkania, przy którym 19-letni Anthony Elanga odbiera piłkę rywalowi, podaje ją CR7 i po wykończeniu Portugalczyka wykonuje z nim słynną cieszynkę 5-krotnego zdobywcy złotej piłki.

Koniec pierwszej i początek drugiej połowy to klasyczny dla tego sezonu Manchesteru United pokaz jak nie warto grać w obronie. W pierwszej sytuacji fatalnie zachował się Diogo Dalot i ogromnie krytykowany Harry Maguire, natomiast przy kolejnym trafieniu kanarków Victor Lindelof (drugi środkowy defensor gospodarzy) popełnił katastrofalny błąd.

W 76 minucie doszło do niezwykłego wydarzenia, bo Cristiano Ronaldo zdobył pierwszego od ponad dwóch lat gola z rzutu wolnego. W przeszłości portugalczyk słynął z takich uderzeń, jednak z biegiem lat zatracił tę umiejętność. To trafienie zapewniło czerwonym diabłom bardzo ważne zwycięstwo, bo tak jak pisałem powyżej mają oni jakieś szansę na zajęcie czwartej pozycji w ligowej tabeli.

Choć jestem zachwycony występem 37-letniego byłego napastnika Realu Madryt, to chciałbym zwrócić uwagę na to, że Man United w teoretycznie najprostszym ligowym meczu sezonu musi drżeć o wygraną. Norwich to najgorszy klub Premier League, dlatego podejmowanie kanarków u siebie powinno odbyć się w większym spokoju.
Niemniej najważniejsza dla sympatyków red devils jest zdobycz trzech punktów, która pozwala im marzyć o grze ulubieńców w kolejnej edycji Champions League.

Man City – Liverpool (2:3)

Drugi pojedynek między dwoma najsilniejszymi zespołami świata w wielkim stopniu różnił się od ostatniego pełnego emocji remisu między drużynami Pepa Guardioli i Jurgena Kloppa.

Drużyna, która wygrała to półfinałowe starcie w ramach FA Cup zaprezentowała się lepiej od swoich rywali. Liverpool wszystkie swoje trzy trafienia zdobył w pierwszej połowie i były one skutkiem świetnej gry ofensywnej piłkarzy Kloppa. W trzecim meczu z rzędu gola głową zdobył Ibrahim Konate, dla którego świetna forma strzelecka może być kluczem do pozostania w podstawowej jedenastce the reds na dłuższy czas. W jeszcze lepszej ofensywnej dyspozycji jest Sadio Mane. Senegalczyk po golu w ostatnim meczu z City zdobył kolejne dwa trafienia, które zadecydowały o wygranej Liverpoolu. Pierwsze z nich padło po fatalnym błędzie Zacka Efrona (który zastępował w bramce Edersona), natomiast drugi gol Mane padł po pięknym woleju 30-letniego skrzydłowego. Choć ostatnie 45 minut było w wykonaniu the reds zdecydowanie gorsze, to i tak mogą oni być zadowoleni z przebiegu tej rywalizacji. Zawodnicy z Anfield dotarli bowiem do finału FA Cup, w którym 14 maja zmierzą się z Chelsea.

Man City dość zasłużenie przegrało tę rywaliację, bo najzwyczajniej w świecie wyglądało gorzej na tle graczy Liverpoolu. Musimy jednak zauważyć, że Pep Guardiola nie postawił na kluczowych piłkarzy takich jak Kevin De Bruyne, Ederson, Aymeric Laporte, Kyle Walker czy Ilkay Gundogan. Możemy się zatem domyślać, że katalońskiemu menedżerowi najbardziej zależy na wygraniu Champions League, której jeszcze nie zdobył jako szkoleniowiec the citizens. Przechodząc jednak do samego meczu, piłkarze w niebieskich koszulkach dopiero w drugiej połowie zaczęli grać na (klasycznym dla siebie) wysokim poziomie. Za sprawą bramki Jacka Grealisha obywatele jakby obudzili się po słabych pierwszych 45 minutach. Choć w końcówce piłkarze Guardioli przeprowadzali wiele ataków, to tylko jeden z nich zakończył się golem. Kolejne i zarazem ostatnie trafienie całego meczu padło bowiem dopiero w 91 minucie po uderzeniu Bernardo Silvy.


Sevilla – Real Madryt (2:3)

Carlo Ancelotti i jego podopieczni są nieprawdopodobni. Po fatalnym w ich wykonaniu El Clasico (przegranym aż 0:4) i jednak słabym rewanżu z Chelsea (2:3) dokonale odpowiedzieli oni na krytykę.

Nim doszło do tytułowej remontady gospodarze świetnie radzili sobie w pojedynku z liderem La Liga. W zaledwie pięć minut piłkarze Julena Lopeteguiego (byłego szkoleniowca Realu) wyprowadzili dwa celne ciosy.
Najpierw Ivan Rakitić podobnie do Cristiano Ronaldo zdobył gola z rzutu wolnego, a później Tecatito Corona (kluczowy piłkarz Meksyku) fantastycznie wszedł w pole karne gości i spowodował małe zamieszanie, które wykorzystał Erik Lamela.
Choć w kolejnych minutach piłkarze Realu próbowali odrobić straty, to wydawało się to niemożliwe do wykonania zadanie.

Druga połowa tego starcia to majstersztyk Carlo Ancelottiego. Włoch dokonał świetnych zmian, bo zdecydował się na wprowadzenie na boisko m.in. Rodrygo i Nacho Fernandeza. Pierwszy z nich zaledwie cztery minuty od wejścia na murawę wpisał się na listę strzelców i tym samym młody brazylijczyk dał nadzieję swoim kolegom z drużyny, że królewscy mogą jeszcze wygrać to spotkanie.

Kolejne minuty były niezwykle udane dla piłkarzy z Madrytu, którzy z łatwością tworzyli sobie kolejne sytuacje. Drugą połowę meczu z Sevillą porównałbym do końcówki rewanżu z PSG – kiedy Real zaczął się szybko rozpędzać, jego rywal wydawał się być spanikowany.

Do bardzo kontrowersyjnej sytuacji doszło w 76 minucie, kiedy Vinicius Junior zdobył nieuznanego gola na 2:2. Zdaniem sędziego brazylijczyk pomagał sobie ręką, jednak w opinii komentatorów Canal+ (a dokładniej Leszka Orłowskiego i Piotra Labogi) było to niesprawiedliwe zabranie gola piłkarzowi gości.

Na szczęście dla kibiców Realu Madryt sześć minut później wprowadzony przez Ancelottiego Nacho Fernandez zdobył wyrównującego gola po podaniu Daniego Carvajala. Hiszpański obrońca pewnym uderzeniem pokonał zupełnie zdezorientowaną obronę Sevilli.

Najważniejszym punktem meczu był ostatni w całym meczu gol Karima Benzemy zdobyty w doliczonym czasie gry. Francuz mimo dość słabego występu pokazał, że w kluczowych momentach nie zawodzi. Po trafieniu kapitana królewskich piłkarze Realu.

Na największe pochwały zasłużyli Rodrygo (najlepszy zawodnik spotkania), Nacho, Vinicius Junior i Dani Carvajal. Co ciekawe ostatni z nich wystąpił na niecodziennej dla niego pozycji, bo na lewej stronie obrony.
Ancelotti zastosował tym samym metodę Pepa Guardioli, ponieważ to kataloński menedżer zaczął w tym sezonie wystawiać Joao Cancelo na pozycji lewego defensora, co znacznie poprawiło grę (kluczowego dla całego Manchesteru City) Portugalczyka.



Wyniki innych spotkań tego wielkanocnego weekendu:

  • Piątkowych: Spezia – Inter (1:3), Real Sociedad – Real Betis (0:0), Milan – Genoa (2:0)
  • Sobotnich: BVB – Wolfsburg (6:1), Southampton – Arsenal (1:0), Juventus – Bologna (1:1), Getafe – Villarreal (1:2)
  • Niedzielnych: Newcastle – Leicester (2:1), Arminia Biefeld – Bayern Monachium (0:3), Atletico – Espanyol (2:1), Chelsea – Crystal Palace (2:0), PSG – Olimpique Marsylia (2:1)


Choć piłkarski weekend za nami, to dziś również czekają nas ciekawe rywalizacje – o 19:00 Napoli zagra z Romą, o 20:00 Legia Warszawa zmierzy się z Piastem Gliwice, natomiast o 21:00 Barcelona podejmie u siebie zawodników Cadizu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *