Widowisko na Etihad, czyli półfinały LM

Ostatnie dni upłynęły nam pod znakiem półfinałów Champions League. Pierwszy z nich okazał się absolutnym hitem i najlepszym meczem tej edycji LM, a drugi był popisem Liverpoolu. O obu tych starciach warto powiedzieć parę słów, bo są one bardzo ważne w kwestii walki o finał tego turnieju.

Manchester City – Real Madryt
(4:3)

W meczu rozgrywanym we wtorkowy wieczór działo się naprawdę wiele.

Od pierwszych minut rywalizacji obywateli z królewskimi lepiej wyglądali gospodarze. O tym jak dobrze weszli oni w to spotkanie świadczy gol Kevina De Bruyne zdobyty już w drugiej minucie meczu. Trafienie tego zawodnika padło po świetnej wrzutce Ryiada Mahreza, który doskonale dostrzegł nabiegającego w pole karne kolegę z drużyny.

Podopieczni Pepa Guardioli nie zatrzymali się na pierwszym golu, tylko dalej naciskali na słabo wyglądających piłkarzy gości. Na skutek kolejnych ataków graczy w jasnoniebieskich strojach padł kolejny gol, zdobyty przez Gabriela Jesusa. Brazylijczyk jest w fantastycznej formie, bo w dwóch ostatnich meczach strzelił aż pięć bramek. Warto wspomnieć, że przy trafieniu 25-latka asystował KDB.

Choć the citizens wciąż tworzyli groźne sytuacje, to piłkarze z Madrytu strzelili ostatniego gola pierwszej połowy. Karim Benzema wykorzystał bowiem świetne dośrodkowanie od swojego rodaka, czyli Ferlanda Mendyego. Czuć było, że kontaktowy gol pomógł gościom złapać wiatr w żagle i dlatego do nich należały ostatnie minuty pierwszej połowy.

Gospodarze równie dobrze rozpoczęli drugą część meczu jak tę pierwszą. Kilkadziesiąt sekund od gwizdku sędziego rozpoczynającego ostatnie 45 minut spotkania Ryiad Mahrez znalazł się w polu karnym gości i prawie zadał im dotkliwy cios.

Wprowadzony w drugiej połowie Fernandinho doskonale spisał się przy trafieniu na 3:1, przy którym asystował Philowi Fodenowi. Doświadczony brazylijski pomocnik pięknie dośrodkował młodemu Anglikowi, który strzałem głową pokonał Thibauta Courtoisa.

W bardzo trudnym dla zespołu Carlo Ancelottiego momencie ujawnił się wielki talent rozwijającego się w niezwykłym tempie Viniciusa Juniora. Młody skrzydłowy samotnie prowadził piłkę przez około czterdzieści metrów, aby zakończyć tę akcję precyzyjnym wykończeniem.
W tym miejscu warto zaznaczyć, że ta jak i kilka innych akcji bramkowych wynikały z błędów defensywnych obu drużyn.

Podobnie do Manchesteru City, Real po zdobytej bramce był niezwykle zmotywowany do strzelenia kolejnej bramki. Mimo tego żadna z akcji przeprowadzanych przez najbliższe 30 minut nie skończyła się golem dla drużyny gości.

Na gola Viniciusa w dziwnych okolicznościach odpowiedział (widoczny na tweecie) Bernardo Silva. Portugalczyk sprytnie wykorzystał nieuważność obrońców królewskich, którzy czekali na odgwizdanie rzutu wolnego faulu na O. Zinchence. Silva przejął piłkę i silnym strzałem zdobył gola na 4:2.

W końcówce meczu sędzia przyznał Realowi Madryt rzut karny, ponieważ Aymeric Laporte dotknął piłkę ręką. Jedenastkę pewnie, a dokładniej podcinką wykorzystał Karim Benzema, który znów wpisał się na listę strzelców. Francuz jest już pewny otrzymania tytułu najlepszego strzelca tej edycji LM, co znacznie pomoże mu w walce o złotą piłkę.

Mimo że goście zdobyli ostatniego gola, to gospodarze byli bardzo blisko podwyższenia rezultatu na 5:3.

Podobnie jak w meczach z PSG czy Chelsea, Real Madryt zaprezentował się zdecydowanie gorzej od swojego rywala. Nieszczęście Manchesteru City polega jednak na tym, że obywatele będą mieli w rewanżu tylko jedną bramkę przewagi nad los blancos, co oznacza, że królewscy wciąż mają szansę na awans.

Zawodnikiem meczu nazwałbym Benzemę lub Kevina De Bruyne. Choć drugi z nich nie zdobył dubletu, to przez cały mecz napędzał akcje swojego zespołu i pokazał swoją dobrą dyspozycję.

Po raz kolejny zawodnicy los blancos pokazali, że mają ogromną siłę mentalną i są w stanie ukąsić nawet tak silną drużynę jak Man City.

.

Liverpool – Villarreal
(2:0)

Drugiego dnia również angielska drużyna wygrała u siebie z zespołem z Półwyspu Iberyjskiego, jednak środowe spotkanie swoim przebiegiem znacznie różniło się od tego, co mieliśmy okazję oglądać we wtorek.

Nim rozpocznę omawianie tego meczu, wrzucę kilka jego statystyk.

Posiadanie piłki: 73% Liverpool, 27% Villarreal
Oddane strzały: 19 Liverpool, 1 Villarreal
*Spodziewane bramki: 1.71 Liverpool, 0,08 Villarreal

Jeśli zerknęliście na powyższe liczby, to zauważycie czym różnił się mecz Manchesteru City z Realem od starcia Liverpoolu z Villarrealem – postawą drużyny gości. The reds zupełnie zdominowali swoich rywali, podobnie jak miało to miejsce w pierwszym meczu Man City z Atletico.

Od pierwszych minut tej rywalizacji mogliśmy dostrzec, że drużynie przyjezdnej zależało na wywiezieniu z Anfield bezbramkowego remisu. Musimy przyznać, że piłkarze Żółtej Łodzi Podwodnej skutecznie bronili się przed atakami Liverpoolu, lecz z dobrą grą defensywną nie połączyli oni udanej gry w ofensywie.

W pierwszej połowie najlepsze okazje mieli napastnicy the reds, czyli Sadio Mane i Mohamed Salah. Doskonałym strzałem zza pola karnego pochwalił się również Thiago Alcantara, jednak piłka po uderzeniu hiszpańskiego pomocnika trafiła w poprzeczkę.
Warto zaznaczyć, że bardzo niepewnie wyglądał tego wieczoru Geronimo Rulli, czyli bramkarz Villarreal. Słaba dyspozycja golkipera gości z pewnością motywowała graczy Liverpoolu do kolejnych uderzeń.

Coraz to kolejne akcje gospodarzy w końcu zaowocowały dość dziwnym trafieniem zdobytym w 53 minucie. Wówczas (widoczny na poniższym tweecie) Jordan Henderson próbował dośrodkować piłkę w pole karne, lecz ta po odbiciu od nogi P. Estupinana wpadła do siatki i tym samym zaskoczyła Rulliego i wszystkich oglądających ten mecz.

Zaledwie dwie minuty później zdekoncentrowana obrona Villarrealu drugi raz pozwoliła na utratę gola, bo Sadio Mane wykorzystał podanie Mohameda Salaha. Mimo że było to ostatnie trafienie tego meczu, to do jego końca zawodnicy Liverpoolu tworzyli sobie dogodne akcje. Najgroźniejszą z nich było uderzenie Virgila Van Dijka z 67 minuty, które prawie pokonało Geronimo Rullego.

O ile Liverpool zagrał naprawdę solidnie, tak Villarreal zupełnie rozczarował.
Zdaję sobie sprawę z tego, że mecz na Anfield z the reds jest niezwykle wymagający, niemniej mamy powody, aby więcej oczekiwać od podopiecznych Emerego. James Horncastle w swoim artykule dla „The Athletic” podkreślił, że piłkarze Kloppa w tej edycji LM przegrali u siebie z Interem Mediolan (0:1) i zremisowali z Benficą (3:3), dlatego nie powinniśmy uważać Anfield za twierdzę niemożliwą do zdobycia.

Drużyna gości praktycznie nie istniała w tym meczu dzięki dominacji Liverpoolu w środku pola. Thiago Alcantara (najlepszy zawodnik meczu) i Fabinho zupełnie odcięli pomocników Villarrealu od gry i dlatego gracze w żółtych koszulkach mieli tak duże problemy.

Doskonale sprawdził się w tym meczu wysoki pressing piłkarzy Kloppa, bo szybki doskok do rywali zupełnie uniemożliwił im wymienianie podań, co jest dużym atutem Żółtej Łodzi Podwodnej.

Choć zawodnicy Villarrealu mogą jeszcze odrobić straty, to zaryzykowałbym tezą, iż Liverpool jest już o krok od finału Ligi Mistrzów.


*Spodziewane bramki (Expected goals) to statystyka używana do reprezentowania prawdopodobieństwa okazji do zdobycia bramki. Na przykład strzał z 60 metrów ma 0.02 xG, natomiast uderzenie z rzutu karnego 0.79.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *